W tym miesiącu minie piąta rocznica rozpoczęcia moich rurkowych zmagań. To dobry moment na zestawienie wszystkiego, co daje pole dance. Czy warto trenować taniec na rurze? Jakie są plusy i minusy? Co zyskałam przez te lata? Zapraszam na podsumowanie efektów moich treningów pole dance. 😉
Spis treści
Co daje pole dance?
Zdjęcia w super figurach, nieodpartą chęć do wskakiwania na znaki drogowe i zataczanie się po spinach. A poważnie? A poważnie to pole dance nas zmienia zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Oczywiście to stale rosnąca sprawność jest tym bardziej widocznym progresem, ale — kiedy zrobiłam rachunek sumienia, planując ten post — mentalnego rozwoju też nie dało się przegapić. A zatem wersja tl;dr powinna brzmieć tak: „Co daje pole dance? Rozwój”.
Siła
Pole dance angażuje niemal wszystkie grupy mięśniowe, ale góra zyskuje najwięcej: przede wszystkim wzmocnimy ręce, brzuch i plecy.
To jest też aspekt, w którym zauważyłam największą poprawę. Szczególnie, że zaczynałam z bardzo niskiego poziomu. Nie potrafiłam zrobić nawet damskich pompek, po zniesieniu walizki po schodach miałam zakwasy (sic!), a kiedy napinałam mięśnie, żeby sprawdzić swoje bicki, nic nie było widać. Teraz? Teraz nawet się podciągnę, robię różne dziwne pompki i inne cuda. Wciąż w grupie jestem jedną ze słabszych dziewczyn, ale progres między tym, co było, a tym, co jest, jest ogromny.
Gibkość
Kolejna zdolność motoryczna, która dzięki pole dance’owi fantastycznie się rozwija. Rozciągamy się podczas rozgrzewki, wyginamy się i dociągamy kończyny przy robieniu figur, wreszcie — jeśli mamy ochotę, przychodzimy na dodatkowe stretchingi.
U mnie gibkość jest całkowitym przeciwieństwem siły. Efekty rozciągania przychodzą szybko, zaczynałam też z całkiem wysokiego poziomu: szpagat damski, mostek, stopy dotykające głowy przy różnych gięciach, igła (bardzo paskudna, ale jednak igła). Teraz do szpagatu dorzuciłam cztery kostki, siadam też na tę gorszą nogę, zamiast opierać stopy na czubku głowy mogę cmoknąć się w piętę, a na moją igłę już całkiem przyjemnie się patrzy (chociaż wciąż wymaga pracy nad techniką i równowagą, niestety).
Przeczytajcie także: Jak się rozciągać? Skuteczny stretching w praktyce.
Wytrzymałość
Tutaj też, przynajmniej u mnie, różnica jest ogromna, a znowu zaczynałam z poziomu zero. 😉 Zabijała mnie — teraz to wiem — całkiem lajtowa rozgrzewka, a potem było już tylko gorzej. Jednak to, że robisz (no bo przecież wszyscy robią) i że nie możesz odpuścić i zrobić na pół gwizdka (bo zlecisz na głowę), sprawia, że efekty przychodzą bardzo szybko. Tak więc wśród tego, co daje pole dance, to wytrzymałość zasługuje na ostatni stopień podium.
Oczywiście nie staram się tutaj czarować. Ja nadal wracam z treningów zmęczona, ale a) zmęczona, a nie omdlewająca z wysiłku, i b) treningi są przecież coraz bardziej wymagające. Jak czasem wpadnę na zajęcia na niższy poziom, to wracam radosna jak ten skowroneczek. Czy coś.
Równowaga
Z tym u mnie zawsze było raczej kiepsko. Kojarzycie opisy Belli Swan ze Zmierzchu (no czytałam, oczywiście, że czytałam tę serię w liceum, nie ma co rżnąć głupa teraz, że to poniżej mojej godności)? Że niezdara, katastrofa na WF-ie i takie tam? Ja może nie byłam aż tak skrajnym przypadkiem, ale z reguły zahaczałam ramieniem o wszystkie klamki, potykałam się o rzeczy leżące/stojące z półtora metra od mojej trasy, spadałam ze schodów itd. (Oesu, na jednej z pierwszych wizyt u Michała w domu zjechałam na tyłku ze schodów; z tego miejsca chciałabym pozdrowić serdecznie teściów in spe…).
Czy to się zmieniło? Niestety, tylko trochę. Solidnie poprawiła się natomiast moja równowaga w sporcie, która wcześniej była równie katastrofalna, co ta w normalnym życiu. Ot, wcześniej, kiedy chciałyśmy z mamą zrobić sobie zdjęcie w pozycji z uniesioną nogą (Utthita Hasta Padangustasana), to ja na mamie wisiałam. Dosłownie. I nie mogłam zrozumieć, jakim cudem ona nie dość, że stoi, to jeszcze jest w stanie opanować moje wierzganie. Teraz? Stoję. Może nie tak, żeby kogoś dźwigać, wciąż matce — akrobatce nie dorastam do pięt pod tym względem, ale jest coraz lepiej. Tak że może nadal potykam się na prostej drodze, ale stojąc z kubkami kawy w rękach, otwieram stopą drzwi balkonowe z zacinającą się klamką. A wypierdzielam się, jak już przez nie wyjdę.
Świadomość ciała
Kolejne, co daje pole dance, to zwiększona świadomość ciała. Gdzie to odczuwam? Przede wszystkim podczas gimnastycznych wygibasów. Wcześniej, kiedy mama uczyła mnie np. przerzutu czy przejścia w przód, to ja zupełnie nie ogarniałam, gdzie co mam. Leciałam do przodu, jakoś to było, nawet w końcu zaczęło wychodzić. Tyle że ja nie byłam w stanie zastosować się do żadnej z maminych wskazówek. „Wybij się z rąk”, „Łącz nogi”, „Nie łącz nóg”? Nie było szans, leciałam, aż wylądowałam i w międzyczasie nie byłam w stanie nic zrobić.
A ostatnio, ze 20 lat po tych naukach, zrobiłam sobie przerzut. Przerzucik raczej, bo spontanicznie, w wodzie po kolana, żeby w razie czego miękko plecami przyrżnąć, no, taka wersja dla geriatrii młodszej. 😉 I zrobiłam. Z przygiętymi nogami, z lądowaniem w pozycji pomiędzy staniem a kucaniem, ale zdecydowanie był to przerzut. I w końcu porządnie wybiłam się z rąk. Jak na dwudziestoletnią przerwę? Pozytywne zaskoczenie mocno. 😉
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że wybiciu pomogło nabranie siły. Jednak, uważam, to tylko część tego szalonego sukcesu. Bo ja wreszcie czułam, kiedy i jak powinnam to zrobić. Nie leciałam tak bezmyślnie jak wcześniej. Poza tym tę świadomość ciała widać też przy staniu na rękach i… w tańcu. Nigdy nie byłam królową parkietu, nadal nie jestem, ale wiem, gdzie co mam, jak tym ruszyć i jaki będzie efekt. Biodro, klata, jakieś fale? Luzik. Na rurce, kiedy wiszę do góry nogami, wciąż nie wiem, gdzie przód, tył, lewo, prawo, ale w innych kwestiach? Coraz lepiej!
Sylwetka
No, modelką to ja nigdy nie byłam, nie jestem i raczej nie będę. Nie zmienia to faktu, że figura znacznie mi się poprawiła i że ta tendencja się utrzymuje. Nie mam tu na myśli wyłącznie utraty wagi (chociaż też), bo wyraźny efekt przynosi również budowanie masy mięśniowej. Zaczęłam mieć kształty, nie jestem już taką miekką barbapapą, oddalam się coraz bardziej od pyzuni w wersji skinny fat. A poza tym: więcej mięśni = większe spalanie = szybsza utrata wagi, ale wciąż przecież biegam na treningi, więc mięśni jeszcze więcej = jeszcze większe spalanie… I tak dalej. Na wadze zresztą od jakiegoś czasu zmienia się niewiele, kilogram czy dwa w ciągu roku, głównie zresztą przez narty, podejrzewam, ale ja się nie odchudzam, a sylwetka wyraźnie się poprawia. A zatem do listy rzeczy, które dał mi pole dance, dopisałabym coś w stylu wiecznej rekompozycji.
Pewność siebie
To jest chyba oczywiste. Robię rzeczy, o których nigdy bym nie pomyślała, że zrobię. Nawet gdy już zaczęłam, to te wszystkie handspringi i inne cuda wydawały mi się zarezerwowane dla wybranych. Jasne, kiedy sama doszłam do poziomu, o którym wcześniej mogłam tylko pomarzyć, to sporo tej magii i przekonania o wyjątkowości uciekło. Jednak mimo że zamiast „łaaał, ile bym dała, żeby…” jest normalny trening i „wszystkie tak przecież robimy”, to gdzieś wewnątrz został ślad po tej magii. I jak wjedzie wyjątkowo ładny cocoon, to jestem — chociaż troszeczkę — wybrańcem niczym Harry Potter.
Muszę jednak przyznać, że rurkowy progres sam w sobie nie jest jedynym źródłem wiary w siebie. Pełną listę będą stanowiły te wszystkie rzeczy, które dał mi pole dance. Skoro tyle zyskałam, tyle się nauczyłam, a nawet — tyle zniosłam, to, uważam, stałam się dzięki niemu lepszą wersją siebie. Rozwinęłam się i to stąd poczucie własnej wartości i więcej wiary w siebie.
Więcej o zwiększonej samoocenie możecie przeczytaj tutaj: Dlaczego treningi zwiększają pewność siebie?
Motywacja
O, tak! Duża dawka motywacji do robienia czegoś jest z pewnością tym, co daje pole dance, jeśli wystarczająco się w niego wkręcimy. I po mojej rurkowej karierze widać to wyraźnie. Zaczęłam od jednego treningu na tydzień, później dorzuciłam drugi, testowałam exotic, chodziłam na acro & handstand, w miarę możliwości dokładam stretchingi, a w zeszłym roku nieśmiało rozpoczęłam treningi siłowe w domu, by po paru miesiącach — jeszcze bardziej nieśmiało — przenieść się na siłownię. Aerial silks to zresztą też konsekwencja pole dance’u. Lubię to, chcę więcej, lepiej i… jakoś tak samo wychodzi.
Wychodzenie ze strefy komfortu
I to pod różnymi względami. Chciałam? To nie było innej opcji, zaciskałam zęby i leciałam przekraczać granice. Jasne, w swoim tempie, ale i tak najpierw trochę wbrew sobie, później na „wszystko mi jedno” i teraz wreszcie często (ale nie zawsze!) mogę stwierdzić, że coś problemem przestało być całkowicie. Że fałdki widać na brzuchu, że uda palą, a tu Supermana trzeba powtórzyć, że ten drop jest przerażający i ja tak bardzo nie chcę, że gatki się przesunęły… Zresztą co ja mówię, samo wskoczenie w poldensowe wdzianko po raz pierwszy było wyzwaniem! A teraz? A teraz mam to w nosie. I bardzo mi z tym dobrze.
Satysfakcja
Ja przepraszam bardzo, ale w tym tekście dzika satysfakcja wylewa się z każdego napisanego przeze mnie zdania. Tak że tak. Satysfakcji pole dance daje pod korek i przy tym zostaniemy. Inaczej musiałabym ten punkt stworzyć na zasadzie „ctrl + a”, „ctrl + c”, „ctrl + v”.
Pokora
Nie miałam problemu z przyjmowaniem porażek, nie potrzebowałam być najlepsza w grupie, nie musiało mi wszystko wychodzić. Mimo to z przekonaniem twierdzę, że do listy tego, co daje pole dance, trzeba dorzucić pokorę — i to jako jedną z bardziej istotnych rzeczy.
Dlaczego? Mimo wysokiej tolerancji na porażki jako takie, miałam problem z — sama nie wiem, jak to zgrabnie ująć — tym, że jestem człowiekiem. Że miewam gorsze dni, słabszą dyspozycję, bywam przemęczona, nie mam siły itd. To były rzeczy, które (szczerze!) mnie dziwiły i z którymi nie mogłam się pogodzić. Nie wyszła mi figura, którą wszyscy zrobili? Żaden problem. Ale kiedy nie udało mi się powtórzyć czegoś, co przecież wcześniej robiłam? Kiedy po zarwanej nocy byłam wyraźnie się słabsza? No, dramat. Bo ja? Niemożliwe! Przecież na mnie takie rzeczy nie powinny mieć wpływu!
Choćby z tego względu warto trenować pole dance. Nauczyłam się podchodzić do siebie z rozsądkiem, zwracać większą uwagę na dbanie o swoje ciało i nie wymagać rzeczy, które są niemożliwe. I pogodziłam się z tym, że jestem zwykłym śmiertelnikiem. Chociaż czasem wciąż żal.
Frajda
To może dość oczywisty i mało poważny podpunkt, ale hej, przecież w życiu chodzi również o to! A zatem: pole dance daje dużo frajdy. I jasne, każda rzecz, którą lubimy, może być źródłem radości, ale… upieram się, że pole dance trochę bardziej niż większość. Albo przynajmniej, że należy on do grupy top1. Dlaczego? Bo generuje dużo różnych emocji, a do tego treningi są również bardzo urozmaicone. Panikuję, puchnę z dumy, śmieję się, wkurzam, robię coś na pewniaka, by zaraz nie wiedzieć, co się właściwie wydarzyło… Ale również robię figury, ćwiczę combosy, tańczę, pakuję, uczę się nowych rzeczy, wracam do podstaw, tarzam się po podłodze, pracuję nad dynamiką i robię pierdyliard innych rzeczy. Karuzela. Jest nieprzewidywalnie, przez co nigdy nie jest nudno.
Nowe znajomości
To może tylko dodatek, ale czy w świecie, w którym zamykamy się w internetach, a coraz więcej osób skarży się na samotność, nie warto o tym wspomnieć? Na treningach poznajemy się coraz lepiej, motywujemy, wspieramy i świętujemy sukcesiki. Jest z kim pogadać, pośmiać się czy podzielić wątpliwościami. Przynajmniej w szkole, do której chodzę, babska społeczność jest naprawdę na medal!
Czy wszystko, co daje pole dance, jest na plus?
Nie będę ściemniać, że to droga usłana różami, ale jednak dla mnie wszystkie niedogodności są rzędu dokuczliwej muchy. Irytują, ale ostatecznie machniesz ręką, nie rezygnujesz z wychodzenia z domu.
Siniaki, ból, paląca skóra, DOMS-y i ewentualne kontuzje — to umieściłabym na liście minusów. Tylko że kontuzje nie zdarzają się każdemu, a pozostałe dokuczają najbardziej na początku i po dłuższych przerwach. Przez pierwszy rok miałam posiniaczone całe nogi i nie tylko, a treningi kończyłam z palącą czerwoną skórą na wnętrzach ud i ramion. Teraz jednak takie sytuacje to rzadkość; skóra się przyzwyczaiła, rurki też jakby bardziej miękkie i wygodne… Czyli: swoje trzeba przecierpieć, ale w końcu będzie lepiej.
Czy warto trenować pole dance?
O c z y w i ś c i e. Pole dance to przecież lek na całe zło. 😉 Wzmocni i ciało, i charaker, rozciągnie, poprawi sylwetkę, zahartuje i jeszcze znajomych podrzuci. Komplet zalet z jednej dyscypliny. Czy mogłoby być lepiej?
Tutaj znajdziecie poradnik dla początkujących i tych jeszcze przed startem: Pole dance — jak zacząć.
Uważam jednak, że nie ma się co zmuszać na siłę. Nie każdemu musi się pole dance spodobać, nie każdy będzie chciał znosić trudniejsze początki. I to też jest okej. Tyle mamy sportów, tyle innych zajęć, że można znaleźć dla siebie coś, co będzie sprawiało radość, zamiast robić coś, co ktoś uznał za dobre. Ale hej, jest dobre, serio. 😉