Czas na coś nowego. No, może nie do końca nowego, bo — jako osoba, która do każdej obdarzonej zainteresowaniem rzeczy ma co najmniej jeden zeszycik — już wcześniej zastanawiałam się, jak prowadzić dziennik treningowy, na różne sposoby próbowałam swoje aktywności spisywać, układać i tak dalej. Były więc dzienniki w internetach, różnych apkach, papierowych zeszytach i cholera wie, gdzie jeszcze. W każdej wersji jednak czegoś mi brakowało, więc teraz postanowiłam dać sobie jeszcze jedną szansę — tutaj. 

Jak prowadzić dziennik treningowy? 

To jest właśnie ta najbardziej problematyczna dla mnie kwestia. To znaczy, jasne, ogólnie to ja przecież wiem, jak prowadzić ten nieszczęsny dziennik treningowy. Zapisujmy aktywność i jedzonko, monitorujmy postępy, analizujmy, szukajmy w tym motywacji i wiedzy. I to się świetnie sprawdza, jeśli efekty możemy wyrazić w liczbach — serie, powtórzenia, kilogramy, czasy, odległości, kalorie, gramy, waga, obwody… No super sprawa, tabeleczka i wszystko widać. Fitatu wszyscy znają, apek do treningów siłowych czy biegowych dostatek, excel też wystarczy. Albo zeszyt i kalkulator. 

Rzecz w tym, że nie mam zielonego pojęcia, jak w tym układzie ująć stretching, nie wspominając już nawet o rurce czy szarfach. W teorii mogę spisać cały trening, powtórzenia, czas w danej pozycji, ale… przecież to w żaden sposób nie odzwierciedla wyników. To sporty techniczne i rzadko takie zapiski miałyby sens. No bo, dobra, “szpagat na lewą nogę, minuta”, może jeszcze o czymś mówi. Ale “skłon do czegoś tam”? “Jakieś tam wygięcie”? Tak samo w tekście będzie wyglądać ledwo pochylony tułów, jak leżenie plackiem w pancake’u. Dlatego najrozsądniejszym rozwiązaniem byłoby porzucenie tego pomysłu zamierzam — przynajmniej na razie — zostać przy beztroskich opisach i zdjęciach.

Czy zacznie to przypominać luźny pamiętniczek treningowy, a nie dziennik z prawdziwego zdarzenia? Być może. Jednak nie chcę z tego rezygnować, bo dla mnie wszystkie takie notatki są bardzo motywujące; pozwalają zobaczyć, co zrobiłam, a czego nie zrobiłam. To zresztą też daje możliwość, żeby wspomnieć o czymś, co nie jest materiałem na osobny wpis. Albo wyrzygać frustracje, że coś nie wychodzi wyrazić pewną dezaprobatę względem formy mijającej się nieco z oczekiwaniami. 

A poza tym to chyba mam to w genach — dziadek ma statystyki z kilkudziesięciu lat, obejmujące mecze tenisa, bieganie, pływanie i biegi narciarskie, a nawet partie szachów. Chyba tylko narciarstwo zjazdowe zostało pominięte; można powiedzieć, że prowadził dziennik treningowy, zanim to było modne. 😉 


9 września 2025, poniedziałek — aerial silks

W poniedziałki mam treningi aerial silks. Rozgrzewka była solidna, sporo w niej rozciągania. Sam trening był fajny, ciekawy, przeciętnie bolesny i nie powodował paniki ;), ale oczywiście nie pamiętam żadnych nazw figur. Gorzej, że nie mam też zdjęć. Mam za to jakiś filmik, jak go ogarnę, to dokleję. Ogarnęłam!

Jedzonko: 1660 kcal, B: 116 g, T: 48 g, W: 188 g. 

Z rzeczy wartych wzmianki: całkiem przyjemny i niskokaloryczny obiadek; spaghetti makaron z mięsem mielonym z indyka, sosem pomidorowym i mnóstwem warzyw. 

Z przekąsek: banan, czekoladowy napój proteinowy Go Active. 

Z grzeszków: lody. 

10 września 2025, wtorek — pole dance

Wtorki oznaczają pole dance, czyli z reguły walkę o życie. Teraz nie było tak źle, chociaż oczywiście nawet nie próbowałam wskakiwać do handspringów na drugą stronę. Tzn. próbowałam, ale wtedy pojawia się ta blokada, która sprawia, że nie, jednak to nie jest prawdziwa próba wskoczenia, tylko takie, no… Bezsensowne podrygiwanie. Wciąż mam w głowie, że ja tak naprawdę wcale nie chcę doskoczyć, bo najprawdopodobniej wcale się nie utrzymam. Tak że tego, wejście z dołu do handspringa z lewą ręką na górze możemy uczcić minutą ciszy. Przykro mi, tym bardziej że nie zanosi się na zmianę tego stanu rzeczy. 

Poza tym było już milej — chest press w różnych wersjach, shoulder mounty i generalnie wszystko w tym kierunku. Ach, no i scorpio wplecione w jakiegoś combosa, co zaowocowało fantastycznym siniakiem w okolicach lewego ramienia. 

chest press - figura pole dance

Jedzonko: 1509 kcal, B: 95 g, T: 55 g, W: 158 g. 

Może w cyferkach nie wygląda to źle, ale niespecjalnie popisałam się tego dnia. 😉 W ramach leniwego obiadu na szybko powstały pierogi ruskie bez ciasta, tj. ziemniaki rozgniecione z twarogiem okraszone boczkiem i cebulką. No ale najważniejsze, że twaróg był chudy. 😉 Prawie jak coca cola light w zestawie powiększonym z McDonald’s

pierogi ruskie bez ciasta okraszone boczkiem i cebulą

Z przekąsek: czekoladowy napój proteinowy Go Active. 

Z grzeszków: lody.

11 września 2025, środa — DNT

W środę był zdecydowanie DNT, lizałam rany po rurce. 

Jedzonko: 1705 kcal, B: 113 g, T: 86 g, W: 117 g.

Z rzeczy wartych wzmianki: wysokobiałkowa sałatka z kurczakiem, ryżem, ogórkiem, rukolą, czerwoną cebulą i papryczkami piri piri na obiad, tortilla z jajek i serka wiejskiego na kolację zamiast pieczywa. Miała być smaczna, elastyczna i niełamiąca się. Była smaczna.  

Z grzeszków: lody. 

Z przekąsek: gorąca czekolada z ciemnego kakao i mleka. 

12 września 2025, czwartek — stretching

Parę dni po tym, jak w tekście Jak się rozciągać? Skuteczny stretching w praktyce napisałam, że zrezygnowałam z ciepłych pryszniców przed rozciąganiem, zrobiłam sobie stretching pod szpagaty, przed którym wzięłam ciepły prysznic. Cóż. Konsekwencja niekoniecznie jest moją najmocniejszą stroną. 

Stretching, powiedziałabym, średni. Nie lekki, ale żadne tam siódme poty, może dlatego, że towarzyszył mi Michał, więc wybierałam ćwiczenia raczej podstawowe albo te, które łatwo dostosować do różnych poziomów. Do tego siad rozkroczny przewałkowany w tę i nazad pod Atlas ćwiczeń rozciągających… No, nie ma co ukrywać, mocno statycznie było, chociaż po rozgrzewce pomajtałam nogami z obciążnikami na kostkach. 

Na koniec rozjechałam sobie szpagaciki. Na lewą siadł ładnie, co — po średnio intensywnym stretchingu — przyjemnie mnie zdziwiło. Na prawą przy trzech kostkach było zdecydowanie niemiło i z wielką pokusą do odkręcania bioder, więc czwartą kostkę sobie darowałam — i to już zdziwiło mnie nieprzyjemnie. Czas na walkę o powrót czwartej kostki, znaczy się. 

czarny kot na różowej macie do ćwiczeń

Jedzonko: 1632 kcal, B: 100 g, T: 54 g, W: 183 g.

Z rzeczy wartych wzmianki: obiadowa sałatka z dnia poprzedniego, dość białkowa pasta z jajek, groszku i skyru na kolację. 

kanapka z wysokobiałkową pastą z jajek i groszku, pomidorkami, liśćmi szpinaku i jalapeno

Z grzeszków: lody. 

Z przekąsek: banan, pudding proteinowy Go Active. 

13 września 2025, piątek — stretching

Miały być gięcia, ale że zapomniałam o kilku zdjęciach do tekstu o siadzie rozkrocznym, to machnęłam powtórkę z dnia poprzedniego. No, nie do końca, bo na szpagaty się obraziłam (albo, czuję, to szpagaty obraziły mnie), więc je mściwie pominęłam. A co. 

Jedzonko: 1768 kcal, B: 115 g, T: 66 g, W: 175 g.

Z rzeczy wartych wzmianki: wysokobiałkowy obiadek z grillowaną piersią kurczaka, pasty z jajek i groszku ciąg dalszy. 

grillowana pierś z kurczaka z ziemniakami, mizerią i jajkiem sadzonym; wysokobiałkowy obiad

Z grzeszków: looody. 

Z przekąsek: pudding proteinowy Go Active. 

14 września 2025, sobota — powodziowy DNT

Miał być stretching, ale że doniesienia powodziowe zaczęły się robić coraz intensywniejsze, to — mimo że wiedziałam, że nas nie zaleje — w zasadzie nie robiłam nic poza śledzeniem newsów. 

Jedzonko: 1839 kcal, B: 114 g, T: 80 g, W: 159 g.

Z rzeczy wartych wzmianki: makaron z kurczakiem, szpinakiem, pomidorkami i mozzarellą.   

jak prowadzić dziennik treningowy - zdjęcie posiłku, makaron z kurczakiem

Z grzeszków: no lody, no.  

Z przekąsek: pudding proteinowy Go Active. 

15 września 2025, niedziela — powodziowy DNT

Tu już ze względu na powódź tak totalnie odpadło cokolwiek. Nie zalało nas, ale i tak nie było mowy o treningu czy nawet normalnym jedzeniu. Brak prądu, brak wody pitnej (a później i jakiejkolwiek z kranu), brak zasięgu… Tylko kombinowanie, czy i którędy uda nam się przedostać przez rzekę do jakiegoś sklepu, ogarnąć wodę (spoiler: nie, niegazowanej już nie było), czy uda się wrócić i takie tam.

powódź, dolny śląsk 2024

Ostatecznie dostaliśmy się do mojego dziadka, zostawiliśmy wodę w butelkach i zawartość naszego zamrażalnika, zabraliśmy prąd (kawa! ładowanie telefonów! powerbanki!), a nawet wróciliśmy bez większych problemów do siebie (a godzinę później nasza powrotna droga była już zalana…), nic nam się nie stało, niemniej… to nie był dzień na trening. Ani na liczenie kcal. To był dzień na romantyczną pizzę przy świecach, kawę przewożoną w kubku termicznym przez całe miasto i rozkminy, czy wystarczy wypłukać naczynia po umyciu ich w tej niezdatnej do spożycia wodzie czy jednak trzeba myć ręcznie w wodzie mineralnej. Rozkminy zresztą okazały się pozbawione sensu, bo najpierw zniknął prąd, a potem zniknęła woda. 

A potem zniknęły hamulce, a wraz z nimi pizze, które zamówiliśmy. 

No dobra, dokończyliśmy je w poniedziałek, ale tak lepiej brzmiało. 

romantyczna pizza przy świecach - brak prądu podczas powodzi

Burza mózgów na koniec

Supli żadnych nie było, chyba że nieregularnie popijane elektrolity z witaminkami.

Wiem, że te lody mogłabym sobie darować, ale i tak mi żal, że sezon na nie się kończy.

Top1 napojem jest kawa z mlekiem, a tuż za nią plasuje się rumianek. Wody nie liczę, woda to życie. Ale tylko ta, co smakuje jak kranówa, żadne tam gazowane, niskogazowane i jeszcze inne twory.

Planuję wpisy z DT dodawać w niedziele albo poniedziałki i trochę głupio, że przy pierwszym już zaliczam spóźnienie, ale no. Powódź i te sprawy. Tak chyba nie powinno się prowadzić dziennika treningowego?

DT w pierwszej chwili wciąż oznacza dla mnie Wieżę Demonów, a nie dziennik treningowy.

A poza tym Afront(eusz) stęka, gryzie po łokciach albo ma napady miłości, a Afera raz biegnie do okna oglądać przelatujące helikoptery, a raz się przed nimi chowa.

Dom wariatów.

Ale mam dzienniczek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *