Trochę może przewrotnie powiem, że właśnie teraz, latem, kiedy o śniegu nikt jeszcze nie myśli, jest na to świetny moment. Niestety, pytania o to, jak przygotować dziecko do jazdy na nartach, słyszę najczęściej podczas umawiania się na pierwszą lekcję, czyli zdecydowanie za późno. Uznałam więc, że warto przypomnieć, że winter is coming, zatem jeśli chcecie ułatwić dziecku rozpoczęcie przygody z zimową dyscypliną, to nie ma na co czekać.
Spis treści
Przygotowanie malucha do nauki jazdy na nartach nie jest konieczne
Celowo zaznaczam to na początku wpisu, bo nie chcę, żebyście odnieśli wrażenie, że tego się od Was, rodziców, wymaga. Nie, absolutnie nie. Jak najbardziej możecie przyprowadzić dziecko na lekcję, a resztę zostawić instruktorowi. Jeśli dobrze jeździcie, możecie też iść na żywioł i sami próbować swoich sił w nauczaniu. Po prostu im młodsze dziecko, tym więcej trudności napotyka, nawet — a może szczególnie — takich, które bezpośrednio nie dotyczą jazdy. I to są rzeczy, które w dużej mierze można ogarnąć zawczasu dla większego komfortu malucha i dla szybszych efektów. A zatem…
Jak przygotować dziecko do jazdy na nartach?
To, o czym zamierzam napisać, będzie się skupiało głównie wokół przyzwyczajania dziecka do tych aspektów nauki, które bywają problematyczne. Dlaczego? Bo w przypadku maluchów od tego najczęściej zależy powodzenie lekcji. I nie mam tu na myśli sukcesu w postaci szalonych postępów, tylko możliwość przeprowadzenia tej lekcji w ogóle.
Wyobraźcie sobie takiego trzylatka. Może jest z mamą rodzicem (no hej, mamy równouprawnienie!) w domu, może chodzi do przedszkola, niemniej — raczej nikt niczego specjalnego od niego nie wymagał, było mu dobrze, wygodnie, nawet w przypadku jakichś przedszkolnych zajęć był jednym dzieckiem z wielu, więc uwaga nie była skupiona wyłącznie na nim. Dorosłym może się to wydawać niezrozumiałe, ale dla takiego malucha nauka jazdy na nartach jest prawdziwym wyzwaniem i to nie tylko pod względem fizycznym. Pojawia się tyle nowych doświadczeń, że skumulowane skutkują często frustracją, z którą dziecko sobie nie radzi. W najlepszym wypadku kończy się smuteczkiem, który instruktor jest w stanie ogarnąć, w najgorszym — płaczem tak wielkim, że nawet rodzice nie są w stanie go opanować.
Rodzice często reagują zdziwieniem i przypominają dziecku, że przecież chciało jeździć na nartach. A zastanówcie się teraz: czy to dziecko mogło być świadome, na co się pisze? Jak to będzie wyglądało? Czy raczej wyobrażało sobie, że założy narty i będzie śmigać z rodzicami tak, jak np. pluska się z nimi w basenie? No właśnie. Dodam, że zdarza się, że nawet dorośli przerywają lekcję — bo boli, bo nie umieją, bo nie wiedzieli… Dorośli, którzy przecież zdają sobie sprawę z tego, że nauka wymaga czasu, umieją sobie radzić z emocjami i tak dalej. Jak więc wymagać tego ot tak od kilkulatków?
Rolki lub wrotki nauczą kroku łyżwowego
To się w pierwszej chwili może wydawać mało istotne, no bo w końcu ile tego podchodzenia na nartach jest, ale potraktujcie to po prostu jako zdjęcie z dziecka jednego z ewentualnych problemów. Ten ruch, który wykonuje się na rolkach lub wrotkach (i łyżwach, ale to nie na tę porę roku), jest tym samym, którego używamy na nartach, idąc po płaskim albo pod górę. I dzieci, które miały do czynienia z rolkami, przenoszą go na narty instynktownie. Powtórzę: to się może wydawać drobiazgiem, ale dla malucha to mniej o jedną sytuację, w której jest bezradne i czeka na pomoc albo męczy się często bez widocznych efektów. Chyba warto. 😉
Oglądanie filmów z jazdą pługiem pozwoli zrozumieć, o co chodzi
Tak naprawdę zrozumieć. Przywyknąć do tej myśli, mieć tę wizję w głowie na hasło „jazda na nartach”. To robi ogromną różnicę, uwierzcie mi. Wtedy dziecko wie, do czego dąży, nawet jeśli jeszcze nie umie danej rzeczy zrobić. I żeby było jasne, ja tutaj nie mam na myśli wykładania maluchowi teorii, nie. Chodzi o samo „zaprogramowanie” dziecka na jazdę pługiem, nic więcej, nic poza oglądaniem ludzi, którzy tak jeżdżą.
Dlaczego? Bo jeśli dziecko wyobraża sobie jazdę na nartach, to wyobraża sobie jazdę równolegle — to widzi w filmach, w relacjach z zawodów, na zdjęciach, na stoku, no, w zasadzie wszędzie, gdzie mogło się z nartami zetknąć. Jeżeli nawet zauważyło gdzieś pług, to, powiedzmy sobie szczerze, było to coś znacznie mniej efektownego i zostającego w pamięci. I teraz tak: instruktor oczywiście zademonstruje, ale… za chwilę odwróci się tyłem do kierunku jazdy, żeby przytrzymywać dziecko. Dorosłym nie sprawia to problemu, ale maluchom zaczyna się mieszać. Dodajmy do tego, że w tym wieku trudno im skupić się dłużej na jednej rzeczy, one nie będą myśleć cały czas o tym, co powinny robić, i mamy powód, dla którego „wdrukowanie” dzieciom pługu robi tak ogromną różnicę. Bo robi. Jeździłam z dziećmi, które opowiadały, co im rodzice pokazywali, na wszystko było: „o, ja to wiem” i nauka naprawdę przebiegała dużo sprawniej i bez niespodzianek.
Na przyzwyczajenie się do sprzętu potrzeba czasu
Okej, ja nikogo nie namawiam do kupowania sprzętu specjalnie w tym celu. To raczej rada dla tych, którzy sprzęt akurat mają. Niech dziecko pochodzi w butach, najpierw w rozpiętych, potem powoli dopinanych aż do etapu „prawidłowo zapięty but”, choćby miało to zająć tygodnie po kilka minut oswajania dziennie. Niech chodzi, siada, próbuje wstawać ze stopami na podłodze (a nie z kolan), niech się przyzwyczaja do ciężaru, do ucisku i tak dalej. To samo z nartami — jeżeli chcecie przygotować dziecko do jazdy na nartach, to próby wstawania choćby z pozycji siedzącej możecie zacząć już w domu.
Buty narciarskie różnią się od tego, co maluch do tej pory nosił. Twarde (okej, wiem, że tutaj narciarze mogą parsknąć śmiechem, bo dziecięce buty są bardzo miękkie, niemniej między tenisówkami czy innymi paputkami różnica jest ogromna), ciasno zapięte, ciężkie — oczywiście nic nie powinno boleć, ale nagła niewygoda może przerosnąć dziecko. I jeśli przerośnie je na minutę przed lekcją, to nie ma czasu na żadne oswajanie. To znaczy jest, ale kosztem lekcji, bo nie ma możliwości „troszkę rozpiąć” — but musi być zapięty, żeby zapewnić bezpieczeństwo.
Próby wstawania pomogą natomiast na tej samej zasadzie co rolki. Nie mamy problemu z podnoszeniem malucha, ale ten moment, w którym dziecko leży na śniegu i czeka, to dla niego moment całkowitej bezradności. Można mu tego oszczędzić. 😉
Jak przygotować dziecko do jazdy na nartach pod względem psychicznym?
To się sprowadza do przyzwyczajenia malucha do trzech rzeczy:
- nie ma mamy, taty i tak dalej,
- można się zmęczyć, bywa niewygodnie, zimno, jakkolwiek inaczej nieprzyjemnie,
- ktoś przez cały czas czegoś chce. 😉
I od razu mówię, że przedszkole tego nie załatwia (chociaż w jakimś stopniu pomaga), bo to jest jednak zupełnie inna sytuacja. Lekcji 1 na 1 nie można porównać do pobytu w przedszkolu, gdzie są inne dzieci i sporo czasu zajmuje zabawa.
Przy nauce jazdy na nartach są rzeczy, których nie można pominąć, zostawić na później — takie hamowanie na przykład. Trzeba ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć; tak długo, aż dziecko się nie nauczy. A dopóki nie umie, to każda próba kończy się tym, że instruktor łapie, poprawia, ewentualnie podnosi z ziemi. Nawet jeśli ubrać to w jak najbardziej przypominające zabawę ćwiczenia, to dziecko widzi, że mu nie wychodzi. A ten wredny instruktor nie odpuszcza…
Łatwo o frustrację, jeśli do tej pory tak naprawdę nikt niczego od dziecka nie chciał i liczyło się tylko wykonywanie czynności, a nie jej efekt — wiecie, każdy rysunek piękny, piosenka świetnie zaśpiewana, wierszyk, którego wszyscy chcieli słuchać po kilka razy… W przypadku nart nawet przy pochwałach i zachętach maluch wie, że jeszcze nie umie i zwyczajnie sobie z tym nie radzi. Tym bardziej że mama gdzieś zniknęła, a w buzię pada śnieg…
Jak na to przygotować dziecko? Jakkolwiek. 😉 Ćwiczyć z nim cokolwiek i pokazywać, że można coś robić mimo zmęczenia. Zapisać go gdziekolwiek na cokolwiek i to niekoniecznie związanego ze sportem — język obcy, instrument, po prostu coś, na czym dziecko będzie musiało się przez tę godzinę skupić, najlepiej oczywiście w wersji 1 na 1. I oswajać z byciem pod opieką obcych osób — najczęstszy koniec lekcji przed czasem to efekt płaczu za rodzicami. A zatem w wersji tl;dr: jak przygotować dziecko do jazdy na nartach? Przyzwyczaić do wszystkich nowości, które się z tym wiążą.
Najczęstsze błędy rodziców i jak ich uniknąć
Ja bardzo dobrze rodziców rozumiem. Zapłacili za naukę, sprzęt, karnet, bardzo chcą, żeby ta lekcja się odbyła. A tu? Dziecko wystraszone, oczy podejrzanie wilgotne, wargi drżą… Rodzice pragną zapobiec katastrofie, odgadują ewentualne lęki dziecka i próbują je rozwiać za wszelką cenę. Byle tylko dziecko zgodziło się zacząć, bo w końcu jak już pojedzie, to jakoś to będzie, na pewno mu się spodoba. No niestety, tak to nie działa. Rodzice, mimo że w dobrej wierze, mijają się z prawdą, a kiedy wychodzi to na jaw… No, bywa ciężko. W związku z tym pozwolę sobie przedstawić krótki przewodnik po tekstach, od których włos jeży mi się na głowie, i ich bezpiecznych zamiennikach.
W tym miejscu osoby czytające wpis na telefonie ustawiają ekran w poprzek. 😉
Czego absolutnie nie mówić dziecku?
Co powiedzieć zamiast tego?
1. Że się nie przewróci, pani na to nie pozwoli — no nie. To jest moje top1, jeśli chodzi o teksty niosące najwięcej złego. Bo dziecko się przewróci. I to nie raz. A po takich zapewnieniach, dziecko — poza strachem po upadku — czuje się oszukane. I przez rodziców, i przeze mnie, no bo przecież miałam na to nie pozwolić…
1. Że się przewróci, ale to nic strasznego. Że wszyscy się przewracają. Że ma kask, który go chroni. Że przecież czasem gdy się bawi, biega, jeździ na rowerze, też się przewraca, więc wie, że nie ma się czego bać.
2. Żeby się nie bało, bo pani go nie puści — to samo. Bo pani przytrzyma na początku, ale w końcu, gdy dziecko będzie gotowe, przestanie. A po takich tekstach często jest to niewykonalne. Dziecko nie chce puścić, reaguje płaczem, w końcu to trzymanie za ręce zostało przedstawione jako gwarancja bezpieczeństwa.
2. Że na początku pani przytrzyma, a później będzie blisko, żeby pomóc. Że nigdzie nie ucieknie, zostanie obok i takie tam — uspokajająco, ale bez obietnic trzymania za ręce.
3. Że zaraz się nauczy; będzie wszystko umieć i pośmiga z rodzicami — to jest to, o czym wspominałam wcześniej. Jeżeli to jest absolutny początek i uczenie się podstaw, to dziecko naprawdę widzi, że nie umie się zatrzymać albo skręcić. Zderzenie wiary w to, że po chwili zostanie samodzielnym narciarzem, z rzeczywistością, bywa dla dla dziecka powodem złości, frustracji albo po prostu smutku.
3. Że żeby się nauczyć potrzeba czasu, że każdy jest inny, że jedni uczą się szybciej, drudzy wolniej, ale każdy może się nauczyć. Że po każdej lekcji będzie szło coraz lepiej. Że ćwiczenia to też jest normalna jazda i — przede wszystkim — fajna zabawa.
4. Że jest najlepszym narciarzem i wszystko wie, umie — no ja wiem, że rodzice chcą w ten sposób zachęcić dziecko, zwiększyć jego pewność siebie i tak dalej, ale nie biorą przy tym jednego pod uwagę. Dziecko nie dostrzega hiperboli, odbiera to dosłownie i wierzy w to bez zastrzeżeń. A zatem zgodnie z logiką skoro jest najlepsze i wszystko wie, to przecież nie musi ćwiczyć, nie musi słuchać i w ogóle po co te lekcje. I tu się mogę zgodzić — jeżeli nie uda się przebić przez „ale tata mówił, że jestem najlepszy”, to takie lekcje rzeczywiście należą do najmniej produktywnych.
4. Że jest świetnym narciarzem, a jeśli będzie ćwiczył, będzie jeszcze lepszy. I serio, tyle wystarczy. Po prostu chwalić, ile wlezie, ale ani słowa o najlepszości. Ewentualnie zagrzewać do bycia najlepszym uczniem. 😉
To jak? Zaczynacie przygotowywać dziecko do jazdy na nartach czy pójdziecie na żywioł? 😉