No wiadomo, treningowo to nie był dobry tydzień. W zasadzie to ten tydzień po powodzi pod każdym względem nie był dobry, a przecież nas nawet nie zalało, więc nie powinnam narzekać. I tak właściwie to nie narzekam, jedynie tłumaczę się z nieplanowanych przestojów. Trudne dziennika początki. 😉 Niemniej pod koniec coś tam udało się ruszyć, więc niech będzie, zaczynamy.
Spis treści
16 września, poniedziałek — DNT
Studio, do którego chodzę, zapowiedziało, że przez tydzień po powodzi będzie zamknięte, więc szarf nie było. Liczenia kcal też nie było; prądu przez większość czasu brak, wody pitnej brak, zresztą od rana coraz słabsze ciśnienie i ostatecznie od popołudnia każdej wody brak. Nie najlepsze warunki na gotowanie, do tego zaczęliśmy powoli tonąć w powodzi brudnych garów. Ech, nie najszczęśliwsza ta przenośnia mi wyszła.
Jedyne, co można przy dużej dozie dobrej woli podpiąć pod aktywność fizyczną, to dwugodzinny spacer w błocie. Wyszliśmy zorientować się, czy da się przejść, dokąd, czy da się przejechać, ogarnąć jakieś małe zakupy, które nie potrzebują lodówki, i tak dalej.
A miasto po powodzi to niestety obraz nędzy i rozpaczy, mimo że przecież zdaję sobie sprawę, że inne ucierpiały mocniej. Akurat tak mieszkamy, że nas nie zalało, ale dokądkolwiek byśmy nie chcieli dotrzeć, to po drodze mamy do przejścia popowodziowy pas zniszczeń. Smutny widok.
17 września, wtorek — DNT
Bez wielkich zmian. Od rana bez wody, chociaż prąd zaczął się pojawiać coraz częściej, więc udało się ogarnąć coś na szybko. Zrobiliśmy też porządniejsze zakupy, odebraliśmy zawartość swojego zamrażalnika w zamian za dwie zgrzewki wody 😉 i wybraliśmy się na wyprawę do rodziców Michała, żeby zaliczyć choć zimny prysznic.
Chwilę po naszym powrocie wróciła u nas woda.
Ciepła.
Jedzonko: 1769 kcal, B: 87 g, T: 76 g, W: 180 g.
Z rzeczy wartych wzmianki: przy okazji zakupów zaopatrzyłam się w kolagen i wróciłam do systematycznego picia. Niestety, był tylko pomarańczowy, chlip. Poza tym — byle jak.
Z grzeszków: lody.
Z przekąsek: banan, pudding proteinowy Go Active.
18 września, środa — DNT
Już tylko niewielkie przerwy w prądzie, więc można było zacząć ogarniać. Się i mieszkanie. Z aktywności jedynie blisko półtorej godziny spaceru w błocie, bo tak skończyła się próba szybkiego wyskoczenia po chleb, żeby, no wiecie, nie korkować ulic i nie przeszkadzać tym, którzy przyjeżdżają z pomocą. No cóż. Może podsumuję to w ten sposób: wyglądaliśmy tak, że wzięto nas za potrzebujących pomocy i zaproponowano nam gorącą herbatę.
Jedzonko: 1674 kcal, B: 105 g, T: 66 g, W: 163 g.
Z rzeczy wartych wzmianki: pseudo spaghetti, czyli makaron z sosem pomidorowym, górą warzyw i mięsem mielonym z kurczaka.
Z grzeszków: maślany chleb tostowy.
Z przekąsek: pudding proteinowy Go Active.
19 września, czwartek — DNT
Jedzonko: 1880 kcal, B: 112 g, T: 84 g, W: 170 g.
Z rzeczy wartych wzmianki: obiadek ten, co dnia poprzedniego, domowa oliwa smakowa z pietruszką, rukolą, jalapeno i czosnkiem, zwana również luźnym pesto.
Z grzeszków: maślany chleb tostowy.
Z przekąsek: banan.
20 września, piątek — trening siłowy
No, tu już postanowiłam ruszyć, chociaż może nie z kopyta. Z kopytka raczej, jako że ostatni raz majtałam sztangą jakoś na wiosnę. Do ciężarów podeszłam więc z szacunkiem, bardzo nieśmiało i zmniejszyłam obciążenie. No, nie to, żeby ono kiedykolwiek było duże. Czy choćby średnie. Niemniej zmniejszyć się dało i była to dobra decyzja, bo o dziwo nie męczyły mnie DOMS-y.
Trening A:
RDL: 29,5 kg || 11, 10, 10
Wiosłowanie sztangą (nachwyt): 29,5 kg || 10, 8, 8
Wyciskanie sztangielek, stojąc: 2 x 6,7 kg || 10, 10, 8
Podciąganie sztangielek wzdłuż tułowia: 2 x 6,7 kg || 3 x 10,
Uginanie nadgarstków (nachwyt): 2 x 3 kg || 12, 12, 10
Uginanie nadgarstków (podchwyt): 2 x 3 kg || 15, 12, 15
Unoszenie nóg do świecy: 2 x 0,5 kg || 3 x 10,
Przenoszenie nogi nad kostką: 0,5 kg || 3 x 2 x 10.
Jedzonko: 1901 kcal, B: 102 g, T: 83 g, W: 185 g.
Z rzeczy wartych wzmianki: oliwa z dnia poprzedniego.
Z grzeszków: bites z KFC.
Z przekąsek: winogrona, pudding proteinowy Go Active.
21 września, sobota — stretching
Tym razem stretching, znowu pod szpagaciki i z naciskiem na wykroki pod Atlas. I tak sobie myślę, że te wykroki to jednak super są, to po nich często taka fajna galareta w okolicy bioder. Zabawne, że kiedyś zazwyczaj je pomijałam. Nie to, że ich nie lubiłam, ale uważałam za taki lajtowy stretch, co to się najwyżej na rozgrzewkę nadaje. Teraz natomiast nie wyobrażam sobie rozciągania dołu bez wykroków. Wykroki to życie. Chyba po prostu są mało imponujące i musiałam do nich dojrzeć. 😉
Jedzonko: 1749 kcal, B: 97 g, T: 69 g, W: 184 g.
Z rzeczy wartych wzmianki: odkryłam parówki wysokobiałkowe (Sokołów). Pewnie to wciąż nie jest najzdrowsza opcja, ale przyznaję bez bicia, że parówki są czymś, z czego zrezygnować nie jestem w stanie. A te — jak na parówki — nie wyglądają chyba źle. I smaczne też są. Tak czy siak żreć będę i to z nieco mniejszymi wyrzutami sumienia. 😉
Z grzeszków: czy te parówki to taki wielki grzech?
Z przekąsek: winogrona, jabłko.
22 września, niedziela — DNT
Odpoczynek przed poniedziałkowymi szarfami.
Jedzonko: 1897 kcal, B: 131 g, T: 83 g, W: 153 g.
Z rzeczy wartych wzmianki: omlet z salami, tymi nieszczęsnymi parówkami, mozzarellą light i pomidorkami koktajlowymi. Mniam!
Z grzeszków: paróweczki.
Z przekąsek: jabłko, banan, skyr.
Co poza tym?
Kolagen, o którym wspominałam, to ten, o którym pisałam tutaj: SFD Collagen Premium, polecam mocno.
Najczęściej pite: woda, kawa, rumianek, jesienne herbaty.
Kolejne tygodnie, mam nadzieję, będą już bardziej treningowe. 😉 Trzymajcie kciuki! 😀